INDYWIDUALIZM
Nasza
kultura, nasza cywilizacja, ponowoczesność podkreślają indywidualizm i
ideologię prywatyzacji pt. ‘więcej pracować, więcej zarabiać’. Już Margaret Thatcher była prekursorką
takiego myślenia; mówiła: „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo. Są tylko
poszczególni ludzie i ich rodziny”. Stajemy się wyobcowanymi jednostkami, ‘indywidualnościami’,
które nie wiedzą, czym owa indywidualność winna być. Żyjemy w zbiorowości, w
społeczeństwie, ale przepełnia nas poczucie samotności. Często nie potrafimy
ani poprawnie, spokojnie funkcjonować z innymi, ani sami ze sobą. Z jednej
strony boimy się bliskości, zaangażowania z innym człowiekiem, z drugiej strony
boimy się zostać tylko w swoim towarzystwie. Dajemy się wtłoczyć w machinę
konsumpcjonizmu i łatwego, ale nieodpowiednio pojmowanego życia. Nieodpowiednio
z perspektywy naszego rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. Płyniemy z falą
obowiązujących trendów i najnowszych odkryć. Płyniemy tłumnie, ale osobno. Budujemy
siebie w oparciu o chwytliwe hasła, cudze oczekiwania kierowane w naszą stronę.
Budujemy siebie na pokaz, ku zadowoleniu innych, zamiast budować siebie dla siebie. Zatraciliśmy swój
własny indywidualizm, swoją unikatowość, wyjątkowość. Staliśmy się zmasowanym
zlepkiem odzwierciedlającym wizję wykreowaną przez tych, którym najbardziej
zależy na tym, byśmy się zwyczajnie nie zastanawiali.
Zygmunt Bauman „Sztuka życia”
„Kompulsywna potrzeba ciągłego
przekształcania własnej tożsamości i własnego publicznego wizerunku, przestały
kojarzyć się z przymusem (…) Potrzeby te uznaje się dzisiaj za (godne uznania i
polecenia) przejawy osobistej wolności”
Erich Fromm „Patologia
normalności”
„Zubożenie człowieka dla
wzbogacenia stworzonego przezeń obiektu – oto istota wyobcowania (…) człowiek
wyobcowany jest przestraszony i zależny od obiektu – rzeczy, gadżetów
pełniących tą samą funkcję: dają człowiekowi poczucie pełnej tożsamości”
CZAS
Pierwsza
rewolucja technologiczna starała się zrobić wszystko, by zaoszczędzić nam czas
i wysiłek wkładany w pracę. Konsumeryzm, jako ostatni przejaw tej rewolucji,
zajmuje się marnowaniem czasu, który udało się zaoszczędzić. Z jednej strony
robimy wszystko, by życie stało się prostsze, a wszelkie czynności zajmowały
mniej czasu. Na załatwienie wielu spraw wystarczy dziś nacisnąć guzik lub
kliknąć odpowiedni klawisz na klawiaturze. Z drugiej jednak strony pracujemy
dłużej i mozolniej, przy czym okazuje się, że dziwnym trafem nie zostaje nam
już czasu na rozwijanie swoich pasji, nie mówiąc już o poświęcaniu go naszym
bliskim. Dodatkowo firmy szkolą pracowników z umiejętności zarządzania czasem,
planowania, ale z trudem przekłada się to na zysk w postaci dodatkowych minut.
Wielu z nas na pewno dalej rozkłada laptopa w domu po powrocie z pracy. W czasie
wolnym od pracy nie do końca wiemy, co ze sobą zrobić. Nic nie zaplanowaliśmy, a spontaniczność stała się już dawno stłumionym
przejawem naszego życia. Wyciągamy więc kapcie, bierzemy pilota do rąk, albo idziemy
odwiedzić kolejne centrum handlowe wybudowane w naszej okolicy. Wielokrotnie cechuje nas bierność i unikanie zmian. Tkwimy w starych schematach, ale za to wygodnych, bo
znanych i oswojonych.
Rynki
spieszą natomiast w tym, by zrekompensować nam te krzywdy i ten czas, którego
nie poświęciliśmy naszym bliskim. I tak zabieramy nasze dzieci do McDonalda,
albo obsypujemy drogimi prezentami, jako rodzaj rekompensaty, czy
wynagrodzenia. Z jakości szybko przesunęliśmy się w stronę ilości – tracąc przy
tym ogromnie dużo: prawdziwe piękno i umiejętność delektowania się nim, spokój
wewnętrzny, szczęście i satysfakcję czerpaną z codziennych, nawet najmniejszych
doświadczeń przeżywanych samemu i wśród najbliższych…można by długo wymieniać.
Stąd prosta droga do wszelkiego rodzaju frustracji, poczucia winy, gniewu,
niezadowolenia. Rynki żerują na najbardziej podstawowych i najważniejszych dla
ludzi potrzebach i pragnieniach: wolności, niezależności, poczucia
bezpieczeństwa, oferując zgrabnie opakowane ich substytuty doręczane szybko,
łatwo i przyjemnie.
Zygmunt Bauman „Sztuka życia”
„wzrastające
poczucie niepewności niczego oraz świat pełen pułapek i zasadzek premiuje i
promuje drogę na skróty, krótkoterminowe projekty i cele…zachęca do postawy
‘kup teraz, zapłać później’”
„wolny
związek wzorowany na zachowaniach konsumpcyjnych kusi łatwym i przyjemnym
życiem, zdając jednak szczęście i sens na łaskę przypadku”
Mihaly Csikszentmihalyi „Przepływ
„Nie można doświadczyć poczucia
kontroli, jeżeli nie chce się zrezygnować z bezpieczeństwa, jakie zapewnia nam
codzienna rutyna”
CEL
Dziś wiele napotkanych trudności i
złożoności budzi nasze przerażenie i lęk. Niespotykane dotąd sytuacje, zmiany
powodują nasze wycofanie lub niekończącą się prokrastynację. Nie tylko dlatego,
że trudno nam wyrwać się z codziennej rutyny i schematów, które dają nam poczucie bezpieczeństwa lub przynajmniej jego wrażenie...nie tylko dlatego, że trudno nam odpowiedzieć sobie na pytanie kim tak naprawdę jestem i czego
potrzebuję, w co wierzę i jakie są moje wartości; nie tylko dlatego, że możemy
mieć niskie poczucie własnej wartości, nie wierzyć we własne możliwości i być
podatnym na wszelkie sugestie i oceny, a na dodatek sobie tego nie uświadamiać…ale
także dlatego, że nie wyznaczamy w swoim życiu jasnego celu, do którego chcemy
dążyć. Takiego jednak celu, który wyczerpuje ludzki potencjał, który nie jest
drogą na skróty, ale też nie jest poprzeczką zawieszoną zbyt wysoko. Celu
godnego na miarę człowieczeństwa, na miarę istoty obdarzonej umysłem i
inteligencją, zdolnej do abstrakcyjnego myślenia i wyobraźni, do marzeń i
wielkich odkryć. Tak często brakuje nam w życiu układu odniesienia, dzięki
któremu – jak mówi Erich Fromm - „będziemy się mogli orientować w życiu, który
sprawi, że sam proces życia i nasze w nim usytuowanie staną się jakoś sensowne
i znaczące (…) jeśli nie tłumimy świadomości problemów egzystencji, to niepokoi
nas problem sensu życia i potrzebujemy jakiegoś układu odniesienia i
orientacji, która nada naszemu życiu sens”. Z kolei Marcin Fabjański powiada: „pozbawieni
wielkiego celu wytworzyliśmy kulturę terapii…wydaje nam się, że musimy odczuwać
tylko radość i każda nieprzyjemna emocja sprawia, że zaczynamy nerwowo szukać
pomocy. To, co kiedyś było przeciwnością życiową, dzisiaj zostało
spatologizowane do postaci problemu, nad którym musi popracować psychoterapeuta
(…) do tego prowadzi niechęć w rozwijaniu cnót i brak zgody co do wspólnych
wartości oraz zdegradowana wersja bycia
w zgodzie ze sobą, według której np.
jedzenie chipsów przed telewizorem jest tak samo dopuszczalne jako cel życia
jak wszystko inne, co nie szkodzi innym ludziom (…) częścią dobrego życia
powinno być jak najlepsze wykorzystanie ludzkich zdolności – głównie zdolności
posługiwania się rozumem, ale też uważności w kontakcie ze światem i
wrażliwości zmysłowej”. Jednocześnie powinniśmy zachować poczucie pokory,
przejawiające się na przykład przyznaniem przed samym sobą, że dla osiągnięcia
celu być może trzeba stosować się do reguł innych niż te, które nam odpowiadają.
Żyjemy bowiem w ‘stadzie’ i potrzebujemy obecności innych ludzi. Dlatego o
jakości życia nie świadczy jedynie rodzaj i poziom naszych indywidualnych
doświadczeń, ale również nasze relacje z innymi ludźmi.
Mihaly Csikszentmihalyi „Przepływ
„Energia, jaką można by
wykorzystać na realizację założonych celów, na zapewnienie sobie satysfakcji
rozwoju, jest zużywana na imitację rzeczywistości. Masowa rozrywka, kultura
traktowana biernie i tylko z zewnętrznych powodów (np. by zdemaskować swój
status społeczny) nie będą niczym innym niż pasożytami umysłu. Jeżeli nie
przejmiemy nad nimi kontroli, zarówno praca, jak i czas wolny będą przynosiły nam
tylko rozczarowanie”
za Thomas Jefferson: „Ceną
wolności jest nieustanne czuwanie…musimy nieustannie poddawać ocenie swoje
czyny, aby przyzwyczajenia i mądrość z przeszłości nie uczyniły nas ślepymi na
nowe doświadczenia”
Marcin Fabjański
„moralność stała się kwestią
opinii, zepchniętych często w mrok prywatności…moralność wymarła, bo odeszła
też uniwersalna idea powinności człowieka wobec siebie samego”
T.Witkowski „Zakazana
psychologia”
„dobry terapeuta to ten, który ma
co najmniej kilka krzyży na cmentarzu” ;-)
SZCZĘŚCIE
Prawdziwa
satysfakcja i zadowolenie z życia wiedzie więc przez dyscyplinę, którą
narzucamy sobie sami. Nie ma innej drogi. Ona oczywiście nie eliminuje miejsca
na przyjemność i spontaniczność, ale jest niezbędna dla naszego samorozwoju i
ochrony naszej wolności… prawdziwej wewnętrznej wolności, o której pisałam już
nieco w poprzednim poście. Niezmiernie
ważne jest również to, by naszej energii nie marnować na myśleniu o samym celu,
ale skupić ją na konkretnych działaniach, ku niemu prowadzących, na procesie,
który jesteśmy w stanie kontrolować. Nadzieja, która jest również bardzo istotnym
czynnikiem naszego funkcjonowania, żyje w nas dziś tylko pod warunkiem
pojawienia się nowych szans, nowych perspektyw. Trudno nam bowiem zaakceptować
niepewność, przy obsesyjnej żądzy kontrolowania wszystkiego i każdego, celem
osiągnięcia ZŁUDNEGO poczucia bezpieczeństwa. Jak pisze Bauman z „Sztuce
życia”: „Niepewność jest naturalną cechą ludzkiego życia, a nadzieja pozbycia
się niepewności – podstawowym motorem napędowym ludzkiego działania”. Nie
oznacza to jednak, że „cel uświęca środki”. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć i
poznać wszystkiego. Bez akceptacji niepewności w naszym życiu, nie będziemy w
stanie nawiązać żadnej bliższej relacji z nikim i nigdy. Kontrolując jednak
nasze działania, codzienne zachowania wobec samego siebie i innych i dbając o
to, by były zgodne z naszymi celami i wartościami nie musimy się dłużej obawiać
niepewności tego, co może się wydarzyć. Skupmy się na tym, na czym warto się
skupić i na tym, co naprawdę jesteśmy w stanie, możemy i powinniśmy kontrolować. Nieumiejętność
przeżywania życia – m.in. przez ciągły lęk, obsesyjne poszukiwanie poczucia
bezpieczeństwa i kontroli, nieumiejętność życia w zgodzie z samym sobą prowadzi
do przymusu niepohamowanego poszukiwania szczęścia wielokrotnie nie w tych
miejscach, gdzie trzeba. Porównujemy się do innych, pożądamy tego, co mają, a
kiedy odkrywamy, że to wszystko jest dla nas nieosiągalne przeżywamy całe
mnóstwo negatywnych emocji. A ta pogoń za szczęściem powoduje w dzisiejszym świecie
odwrót od zaspokajania potrzeb do wytwarzania pragnień.
Zygmunt Bauman „Sztuka życia”
„Aby uczynić znośnym życie w
ciągłej niepewności, znaczny odsetek osób zmuszony jest kleić swoją
podmiotowość z (wrogich) uprzedmiotawiających stereotypów narzucanych przez
innych”
Emmanuel Lévinas
„Jestem o tyle, o ile jestem dla
innych”
Erich Fromm „Patologia
normalności”
„Celem życia, który odpowiada
naturze człowieka w ramach jego egzystencji, jest zdolność do miłości, do
używania rozumu, obiektywizmu i pokory, zachowania wolnego od zniekształceń
kontaktu ze światem zewnętrznym oraz wewnętrznym. Ten rodzaj związku ze światem
jest najbogatszym źródłem energii, poza energią wynikającą z właściwości
chemicznych ciała. Nie ma nic bardziej sprzyjającego tworzeniu niż miłość, o
ile jest autentyczna. Kontakt z rzeczywistością, pozbycie się fikcji, pokora i
obiektywizm w postrzeganiu rzeczy takimi, jakimi są, nie zaś rozprawianie o
rzeczach, które odrywają nas od rzeczywistości – to zasadnicza podstawa
poczucia bezpieczeństwa, poczucia własnego ja, bez konieczności stosowania
jakiegokolwiek oparcia, które miałoby zastąpić nasze poczucie tożsamości”
„Zamiast nawiązywać do miłości,
nienawiści, strachu, wątpliwości, wszystkich podstawowych doznań człowieka,
jesteśmy od nich oderwani. Jesteśmy związani z abstrakcją, czyli z niczym.
Żyjemy w próżni i wypełniamy ją słowami, abstrakcyjnymi symbolami wartości,
rutyną, co pomaga nam przezwyciężyć zakłopotanie”
Bardzo, bardzo dużo Fromma :)
OdpowiedzUsuńDużo mądrych słów facet napisał, ale - jak ze smutkiem kiedyś odkryłem - są one bezwartościowe jako przewodnik po życiu. Ludzie nie mają problemów dlatego, że nie rozumieją, czym jest życie i co jest ważne. Oni nie rozumieją tego, ponieważ ich self (tożsamość oparta o wczesnodziecięce doświadczenia) pełna jest takich a nie innych emocji. Gdyby ktoś spotkał nawet najmądrzejszego człowieka na świecie i tan człowiek by mu rzekł "Nie martw się, w życiu jest ważne tylko xxxxx", to na dłuższą metę nic by to nie zmieniło. Emocje zawsze przegrają z rozumem. Tylko dobranie się do self, obudzenie emocji, przeżycie na nowo przykrych doświadczeń, od których nieświadomie uciekamy, może doprowadzić do zmiany. Wszystko inne jest tak skuteczne, jak mówienie do siebie "nie powinieneś się bać", kiedy serce wali jak młot i nogi się uginają.
Dużo czytasz. Ciekawe jak zareagujesz na książkę Style Charakteru, szczególnie rozdział 11, który - jak się zdaje - dobrze koresponduje z niektórymi tematami, które poruszasz w swoich tekstach.
"Prawdziwa satysfakcja i zadowolenie z życia wiedzie więc przez dyscyplinę, którą narzucamy sobie sami. Nie ma innej drogi."
Jest :)
Fromm był trochę jak Freud - niby geniusz, ale własnych ograniczeń nigdy nie potrafił przeskoczyć, a nawet nie był ich świadomy (lub im przeczył). Fromm to dziecko pochodzące z ortodoksyjnej rodziny żydowskiej, któremu ten przymus pracy, samokontroli i pewnej ascezy narzucono już u początków życia. Potem nieco się zbuntował na autorytety, ale baza pozostała. Prawdopodobnie do końca życia był nieco obsesyjnko-kompulsywny i swoimi tekstami przekonywał sam siebie, że żyje pełnią życia i dzieje się tak dzięki pracy nad sobą i nieposzukiwaniu szczęścia.
Mając zadawnione wdruki powinności bardzo łatwo jest wpaść w przeświadczenie, że trzeba nad sobą pracować i kontrolować się, poddawać samodyscyplinie. Tymczasem droga wyjścia wiedzie w zupełnie inną stronę. A przez to jest bardziej przerażająca i trudniejsza :)
Prawdziwa satysfakcja i zadowolenie z życia wiedzie jednak przed emocje, które w niektórych ludzi zostały wbudowane w czasie dobrego dzieciństwa, a część innych odtworzyła je przez wewnętrzną zmianę - zwykle psychoterapii, ale leczące bywają też dobre związki, silne pozytywne doświadczenia itp.
PS. Za to bardzo podoba mi się cytat z Jeffersona:
„Ceną wolności jest nieustanne czuwanie…musimy nieustannie poddawać ocenie swoje czyny, aby przyzwyczajenia i mądrość z przeszłości nie uczyniły nas ślepymi na nowe doświadczenia”
Ale dotyczy on raczej innej wolności niż ta, o której piszesz i której - być może - szukasz. Nie wiem też, czy druga część tej wypowiedzi faktycznie pochodzi od Tomka :)
to prawda, ostatnio jestem na fali Fromma i trochę mi się udzieliło, choć naprawdę go cenię ;)
OdpowiedzUsuńi szczerze mówiąc nie zastanawiam się nad tym, czy jego książki można traktować jako przewodnik po życiu czy nie :) chyba znów obudził się w Tobie utylitaryzm ;) może dla kogoś na określonym etapie życia będzie on swego rodzaju 'przewodnikiem', choć nie mam raczej zamiaru dyskutować, czy w ogóle może nim być, a tym bardziej czy może być wartościowym, czy nie. Tak czy siak według mojej opinii można u niego znaleźć naprawdę wiele bardzo ciekawych i 'do rzeczy' treści :)
Nie znam niestety dobrze jego biografii, raczej kilka faktów. Pisząc jednak o samodyscyplinie akurat wcale nie odwoływałam się do niego. Nie mam również wrażenia, że jest przeciwny poszukiwaniu szczęścia. Raczej jest uważny na to, co ludzie szczęściem nazywają, co obierają sobie za cel szczęścia i że nasza droga do szczęśliwego życia wielokrotnie biegnie obok tego, co można nazwać autentycznym przeżywaniem życia, czyli nie zdeformowanym przez różne czynniki, o których co nieco wspominałam. To tak jakby szczęście nie było częścią naszego życia, tylko jakimś odrębnym bytem, o który trzeba walczyć i go zdobywać.
I jakich by 'wdruków' owy Fromm nie miał (zresztą każdy mniej lub bardziej ma) to mimo wszystko twierdzę, że tak jak potrzeba dyscypliny, pracy i zaangażowania w związek - o czym sam chyba pisałeś -, jeśli ma on się powieść, tak samo owe zaangażowanie, pracę i dyscyplinę należy zachować wobec samego siebie, jeśli chcemy zostać przy zdrowych zmysłach :). W żadnym jednak miejscu nie mówię o tu o jakiejś obsesyjnej samodyscyplinie i pilnowaniu się na każdym kroku, bo to jest równie chore, jak jakikolwiek brak samodyscypliny. Mówię tu o zwyczajnym zastanawianiu się nad naszymi wyborami, mówię o tym, by potrafić powstrzymać się od np. raniących wybuchów złości, rzucania obelg, obżerania się, ale by jednocześnie pozwolić sobie na spontaniczność i chwile beztroski. Mówię o tym, by potrafić się czasem wyciszyć, by trenować w sobie cierpliwość wobec siebie samego i innych. To wszystko wymaga samodyscypliny. I przejście przez różne emocje z dzieciństwa oczywiście pewnie jest pierwszym krokiem pomocnym w 'naprostowaniu się' (choć przecież nie w każdym przypadku od razu potrzebna jest psychoterapia) :), ale po tym emocje przecież nie znikają. Żyjemy i odczuwamy dalej, doświadczamy nowych rzeczy, często dotąd nieznanych, czujemy się wielokrotnie nieswojo, niepewnie itd. By się nie pogubić nie wystarczy przejść udaną psychoterapię i wiedzieć jaki się ma cel w życiu i jakie wartości. By tego nie stracić trzeba uprawiać samodyscyplinę :) trochę tak jak z talentami :) a talent do życia ma każdy, tylko nie każdy potrafi go wykorzystać...
Kiedyś trochę za bardzo Frommem jechałem, to prawda :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj mam już do niego większy dystans.
Związki to trochę inna sprawa, tym niemniej wyraz "praca" zamieniłbym tam na "determinacja". Trudno to precyzyjnie oddać słowami,ale to istotna różnica.
Odwracają kota ogonem - to znamienne dla kultury, w której wyrósł Fromm, że podkreśla się znaczenie pracy i poświęcenia - tak jak Fromm podkreślał, że znamienne dla kultury współczesnej jego dorosłemu życiu były egocentryzm i kapitalizm. Dzisiaj mam już wrażenie, że on też opisywał świat zdeformowany nieco przez swoją osobowość. I byłoby to ok, gdyby nie ta dydaktyczna maniera mówienia w imieniu ludzkości w stylu "dzisiejszy świat przeczy człowieczeństwu, bo już Marks zauważył, że... blablabla, a żyjący w średniowieczu (nawiedzony) mistyk zwany mistrzem Eckhartem walił takie to a takie farmazony" ;)
Ale wiem, że też nie jestem bez winy i do dzisiaj promuję jego poglądy, z którymi zresztą tak generalnie się zgadzam. Generalnie nie chcę się wymądrzać, więc staram się mówić po prostu ze swojego doświadczenia, a nie ex cathedra. Tak więc ja dość mocno wczytywałem się we Fromma i silnie do mnie przemawiał wtedy, kiedy miałem w sobie jeszcze istotny aspekt osobowości obsesyjno-kompulsywnej. Brzydko brzmią te nazwy, ale oznaczają po prostu jakiś wdruk obowiązkowości, bycia kreatywnym i pracowitym. Wtedy idea "pracy nad sobą" silnie do mnie trafiała. Niestety - była to ślepa uliczka, bo paradoksalnie należało iść w zupełnie przeciwną stronę. A o miłość się dba nie poprzez pracę nad nią, tylko w naturalnej konsekwencji posiadania determinacji, aby relacja trwała i rozwijała się. Takie subtelności :)
Pozwolę sobie delikatnie zauważyć, że w pewnym sensie mijasz się z prawdą pisząc ostatni akapit :)
Bo tak - przejście przez tą przeszłość to nie tyle "pierwszy krok", co "krok fundamentalny" - po nim da się stawiać już co najwyżej małe kroczki bo w tym kontekście to byłby wręcz "skok', a nie "krok". I to nie "pomocny", ale niezbędny do głębokiej zmiany.
"Naprostowanie się" to znowu jakaś nomenklatura pracy i wysiłku. Jest coś mądrego w poglądzie, że problem psychiczny sam zniknie, kiedy znikną przyczyny prowadzące do jego powstania i utrzymywania. W psychoterapii nie prostujemy krzywej gałęzi, tylko powoli odcinamy ciężarek, który tę gałąź ściągał ku ziemi.
I ostatni fragment. Trudno to wytłumaczyć, ale przemiana charakterologiczna zmienia nasze postrzeganie rzeczywistości. Nie trzeba już potem nad tym tak usilnie pracować i pilnować się. Osoba zdrowa (czyli de facto wolna i szczęśliwa) nie musi się pilnować, aby się nie objadać - po prostu nie ma na to ochoty. A więc nie musi się kontrolować. Nie musi też odwoływać się do samodyscypliny, czyli jednak... zmuszania się siłą woli do czegoś, do czego nie ma się naturalnej ochoty :)
Czy talent do życia ma każdy... Talent to chyba niewłaściwe słowo. Tak też nie każdy ma talent plastyczny i nie ma co się oszukiwać - nawet najlepszy nauczyciel nie uczyniłbym ze mnie dobrego grafika, kiedy nie potrafię dwóch kresek równolegle narysować ;) Za to każdy ma jakiś potencjał, który mógłby wykorzystać (nazywamy to samorealizacją), gdyby nie ograniczały go negatywne doświadczenia i zakodowane w nim blokady.
PS. Mam nadzieję, że nie sprawiam wrażenie zarozumiałego. Trochę przeczę i to nawet uznanym autorytetom, trochę też pewności może bić z moich słów, ale w gruncie rzeczy nie mam aspiracji być alfą i omegą. Może po prostu mam czegoś świadomość i to nie jest tylko wyczytane, choć nie jest też oderwane od wiedzy. Po prostu na co dzień pracuję w zupełnie innych rejonach rzeczywistości i czasem lubię zagłębić się w psychikę, w rozumienie subtelności. Po to utrzymuję swojego bloga i zabieram się za pisania tak długich, a jednocześnie niepotrzebnych komentarzy jak ten ;)
no Twoje komentarze długością dościgają moje posty ;))
OdpowiedzUsuńczasem się zastanawiam ile takich zdrowych i szczęśliwych jednostek jest wśród nas :)
i nie chcę spierać się o nomenklaturę...może i jest tak, jak mówisz...choć nie wierzę do końca w taki piękny obrazek, wręcz ideał, że osoba wolna i szczęśliwa nie musi się pilnować i nad swoją wolnością czuwać. Z tego co piszesz, wynika trochę, że taka jednostka ma w sobie tą naturalną determinację i ostateczną, jasno określoną mądrość, która go niemal automatycznie ochrania, czy powstrzymuje przed popełnianiem określonych błędów...pewnie do pewnego stopnia jak najbardziej i to oczywiście zrozumiałe...myślę jednak, że nie do końca to tak cudownie działa, choć bardzo bym tego chciała :) życie przynosi wiele niespodzianek, może nas stawiać w sytuacjach, o których nawet byśmy nie pomyśleli, życie jest pełne pokus i haczyków, na które łatwo się złapać nawet najbardziej zahartowanym...tracąc czujność możemy stracić o wiele więcej...dlatego nawet w odniesieniu do zdrowych jednostek nie rezygnowałabym z określenia, jakim jest samodyscyplina, jakkolwiek źle może się ona nam kojarzyć. Myślę, wbrew pozorom, że taka samodyscyplina, jest właśnie zdrowym i naturalnym przejawem zdrowej jednostki, która będzie ją postrzegała jako coś zupełnie zrozumiałego i naturalnego, a nie jako przymus i ciężką harówkę. I ja również w takim kontekście o niej pisałam - samodyscyplina jako stan czujności, a nie jako przymus, czy jako to napisałeś "zmuszania się siłą woli do czegoś, do czego nie ma się naturalnej ochoty".
A talent do życia miał być taką powiedzmy przenośnią...niech więc będzie potencjał :)
PS. czemu od razu niepotrzebnych? Jak to kiedyś ktoś powiedział - za duża skromność to też zarozumiałość ;)
No, to smutna kwestia jest, ale szacuje się, że z grubsza zdrowych ludzi jest tylko 25%, a tych takich naprawdę super zdrowych to tylko 5%. A zatem zaburzenie jest... normą ;)
UsuńW sumie to jest nieco inaczej z tą psychoterapią. Nawet sami terapeuci zauważają, że ona nigdy się nie kończy i dzieje się już samoistnie w człowieku, bo kiedy ktoś już wejdzie na drogę prawdziwości, uważności i zrozumienia, to będzie już szedł nią potem także sam i rozwijał się przez całe życie. Tyle, że później będą to już względnie małe kroczki, w porównaniu do odkrycia siebie i wytyczenia drogi ku sobie, czym zajmuje się dobra psychoterapia.
Z tą samodyscypliną to na pewno jeszcze kwestia, z którego punktu ktoś startuje. Jeśli mówimy o osobie histrionicznej czy narcystycznej, to pewna samodyscyplina jest potrzebna, żeby powoli przekuwać swoje stare nawyki na nowe - nawet, jeśli znika już powód tej powierzchowności, to zwykle trzeba się jeszcze nauczyć nowych reakcji. A to wymaga dojścia do jakiejś wprawy i - przynajmniej na początku - pewnego samozaparcia.
Ale zupełnie inne droga przeznaczona jest dla osób z natury spiętych i bojących się czegoś. Pewne osoby mogą mieć na przykład fantazje, że robią krzywdę komuś bliskiemu. Te fantazje w naturalny sposób ich przerażają i robią one wiele, aby je kontrolować i trzymać na uwięzi. Ale nie tędy droga - takie fantazje u osób niepsychotycznych to tylko reprezentacja wewnętrznych emocji i nigdy w żadnym wypadku nie jest wprowadzana w czyn. Dlatego należy je dopuścić, zaakceptować i odreagować, a wtedy znikną i już nie będzie się trzeba kontrolować. One są tylko wyolbrzymioną projekcją zadawnionej, wewnętrznej (a więc z natury słusznej) złości. Paradoksalnie rozwiązanie problemu leży w braku kontroli i dopuszczeniu pozornie przerażających impulsów. Dlatego jestem tak sceptyczny wobec "pilnowania się".
A może masz na myśli np. osoby desperacko pragnące bliskości? One też nie muszą się kontrolować, kiedy ich kluczowe, wewnętrzne potrzeby zostaną zaspokojone. Tak jak syta i szczęśliwa osoba nie będzie się objadać, tak bezpieczna (wewnętrznie) nie będzie się bać samotności.
Filozofia to często próba opanowania emocji (powstających w układzie limbicznym) za pomocą kory mózgowej. Próbować można, ale skutkiem jest albo dopasowanie się do już posiadanych emocji (np. wyznawanie hedonizmu, nihilizmu, merkantylizmu cz innych "izmów"), albo ciągłe trzymanie na wodzy swoich emocji i mówienie do siebie "tu patrz! tamtego nie ma i jest złe."
Swoją drogą zamiast intelektualizować, warto czasem sięgnąć do doświadczenia. Co by się stało, gdybyś przestała "się pilnować i nad swoją wolnością czuwać"? Czy górę wzięłaby apatia, przerażenie, złość, a może chęć popadnięcia w symbiozę i zlania się z kimś? Możliwości jest dużo i każda jest typowa dla jakiejś części ludzkości.
Oczywiście nie przypuszczam, że spróbujesz odpowiedzieć na to pytanie publicznie, ale zawsze wato je sobie postawić w głębi duszy. Co by się stało, kiedy przestałoby się kontrolować? Poznamy wtedy odpowiedź, czego tak naprawdę chcemy się z siebie wyrzec i kim wobec tego jesteśmy. Te odpowiedzi to także wskazówka, którędy podążać ku sobie i swojemu szczęściu. Ale to już zupełnie inna historia :)
I nie poprawiaj się już proszę - liczy się, co się ma na myśli, a nie to, jak perfekcyjnie się to wyraża :)
"TĘ naturalną determinację..." - mój częsty błąd ;))
OdpowiedzUsuń